Gdzie zaczyna się bezpieczeństwo? To na pozór proste pytanie ma tyle odpowiedzi, ilu pytanych. Wszystkie odpowiedzi łączy jedno – nasze bezpieczeństwo zależy od nas samych i od tego, gdzie postawimy sobie granicę z nim związaną.
Michał Nowakowski
Dyrektor BHP, Keller Polska
A czym dla mnie jest bezpieczeństwo i gdzie się ono zaczyna? Czy jestem w stanie odpowiedzieć sobie na to pytanie? Jak w wielu przypadkach rutyna dnia codziennego przedstawia się tak jak poniższa historia.
Dzień jak co dzień, godzina 6.00 rano. Słyszę budzik, ale przewracam się na drugi bok z nadzieją, że uda się wyrwać jeszcze kilka cennych chwil snu. Niestety dźwięk alarmu jest nieubłagany i trzeba wstać.
Szybki prysznic, kawa, coś na ząb – działam jak automat.
W ferworze przygotowań przypominam sobie, że obiecałem dziś odwieźć córkę do przedszkola. A miało być tak prosto… Piątek, ostatni dzień tygodnia pracy i wizja weekendu coraz bliżej. Zaplanowałem wizytę na budowie niedaleko, w okolicy mojego miejsca zamieszkania. Umówiłem się na spotkanie z chłopakami z budowy na 7.30, o 6.10 wydawało mi się, że mam jeszcze mnóstwo czasu, a teraz nie wiem, czy w ogóle zdążę.
W tamtym momencie cały mój misternie ułożony plan uległ zachwianiu, a przemyślany proces zaczął sypać się jak domek z kart. Pospiesznie szukałem planu awaryjnego, który pozwoliłby mi zarówno nie zawieść dziecka, jak i wyrobić się na czas do pracy.
Czy widzicie tu jakąś analogię do innych dziedzin w naszym życiu? Przecież nierzadko podobnie dzieje się na budowach.
Zaczynamy od spotkania z klientem, wysłuchania jego oczekiwań. Następnie projektujemy rozwiązania zgodnie z jego wytycznymi, planujemy produkcję i gdy już do niego wracamy słyszymy, że klient nie tego oczekiwał, a przynajmniej nie w tym budżecie. Na etapie negocjacji wysuwamy szereg argumentów, propozycji zmian, a na końcu zawieramy tak zwany kompromis, często poniżej naszych oczekiwań.
Ponownie planujemy budowę (a może to już plan awaryjny), umawiamy transporty, ludzi i sprzęt. Tniemy, skracamy dni produkcji, zmniejszamy ilość pracowników, a jeśli to możliwe, pracujemy zmianowo 24 godziny na dobę. A co ze spotkaniem wprowadzającym, przeszkoleniem pracowników, oznaczeniem miejsc niebezpiecznych, IBWR (Instrukcją Bezpiecznego Wykonywania Robót) i całą tą „papierologią”? Odpowiedź jest prosta – nie mamy na nią czasu. Zakładamy, że zrobi się to przy okazji, na bieżąco, ad hoc.
Wróćmy na chwilę do mnie.
Jest wspomniana godzina 6.10, budzę córkę, oczywiście z marnym efektem, a w mojej głowie trwa gonitwa myśli – schematy działania, możliwe efekty i rozwiązania. Sam już przewiduję negatywne skutki mojego spóźnienia – przecież powiedziałem, że będę o 7.30 – jak ja będę wyglądał w oczach tych wszystkich ludzi, którzy na mnie czekają? Czy moje spóźnienie odbiorą jako brak szacunku i lekceważenie? Przecież prawdziwy lider się nie spóźnia, musi być wzorem.
W końcu 6.20, udało się, córka wstała. I znów wszystko jak automat – śniadanie, ubranie, poranna toaleta… I tu ponownie napotykam na problemy, których nie mogę zlekceważyć. Napięcie rośnie, a przecież ja mam ważne powody, by wyjść. Miałem wszystko zaplanowane i poukładane, a córka jeszcze przypomina o fryzurze. Przecież nie mogę jej zignorować, to dla niej ważne. W biegu obmyślony plan – uczeszemy się w drodze, czekając w korku, na światłach, przecież nic się nie stanie. Samochód ma tyle systemów bezpieczeństwa, do tego bezpieczny fotelik.
6.40 – w końcu nadszedł czas na buty.
I gdzie tu mamy chwilę na planowanie?
Zaczynamy prace, a przynajmniej tak nam się wydaje. Przywiezione maszyny zapadają się na grząskiej platformie roboczej, a do tego przysłany na budowę sprzęt jest niekompletny i ma usterki, serwis opóźnia się z częściami, dyrektor naciska, zleceniodawca dzwoni już drugi dzień i grozi karami za opóźnienia. A gdy udajemy się do kierownika budowy, słyszymy że on również ma opóźnienia, a jesteśmy tylko jednym z jego problemów, gdyż każdy widzi tylko swoje. I jeszcze to całe BHP. Gdzie ja mam znaleźć czas na BHP?
I po co? To dodatkowy koszt, jakoś to będzie. Kto w ogóle to czyta? Rozpoczniemy produkcję, zadzwonię do kolegów, podeślą IBWR i resztę papierów, zmienię tylko nazwę budowy i lokalizację, przecież trzeba sobie pomagać. Co takiego może się wydarzyć? To budowa jak każda inna, przewidywalna. Wizytacja BHP będzie dopiero pojutrze, więc na pewno zdążymy, a nawet jeśli nie, to co się wydarzy? Najwyżej „czerwona kartka” dla budowy, dyrektor pogrozi palcem, a ja jakoś wynagrodzę to chłopakom na koniec budowy, może małe świętowanie w hotelu.
W końcu maszyna zaczyna działać, mamy front robót. Możemy rozpoczynać produkcję.
…a buty! Córka już w samochodzie, fotelik zapięty, ruszamy, UFFFF!
I nagle płacz z dziecięcego fotelika. No tak, dziś jest dzień, w którym dzieci przynoszą do przedszkola własne zabawki, bezdyskusyjnie musimy wrócić po ulubieńca, to dla niej ważne.
Kolejne 10 minut zwłoki, ale wszystko już jest – córka, jej ulubiony pluszak. Ruszamy. Na zegarku już 7.00. Wyjechałem z osiedla, niestety ktoś się wlecze przede mną, nie mogę tego wytrzymać i mruczę pod nosem: „Czy ten ‘ślimak’ nie rozumie, że ja się spieszę?!”. Do tego pusty bak, miałem wczoraj zatankować, ale stwierdziłem, że dzisiaj wstanę wcześniej i na stacji nie będzie kolejki. Na domiar złego zapala się czerwone światło.
Na zegarku 7.30 i nagle rozbrzmiewa telefon. Pierwsza myśl jest taka: „co ja mam im powiedzieć?”. Córka jeszcze w foteliku, do przedszkola 2 minuty, a przede mną sznur aut. Trudno, odbieram, zawsze odbieram.
„ – Mamy problem, czy możesz do nas
podjechać?
– Co się stało? Zaraz będę.
– Palownica się przewróciła!!!
– OK, zaraz będę, tylko wykonam telefon na budowę, na której byłem umówiony na 7.30 i odwołam wizytę”.
To miał być dzień otwarty dla pobliskiej podstawówki, a ja miałem rozpocząć od krótkiego wystąpienia o 8.00. Przeprosiłem, usłyszałem że już wszystko przygotowane, ale zrozumieli, że siła wyższa nie wybiera.
Gaz w podłogę i nagle olśnienie, zwalniam. Przecież ja ciągle mam córkę na pokładzie!!! Dojeżdżam szybko do przedszkola, żegnam się z dzieckiem i w końcu mogę jechać na budowę. Nie, nie mogę. Jeszcze tankowanie. Powoli czuję, jak stracone minuty przeradzają się w godziny, a ja odruchowo wykonuję kilka telefonów, żeby w trakcie nie tracić wolnego czasu, jaki mam, siedząc w aucie.
Gdy dojeżdżam na stację paliw, telefon jest już rozgrzany do czerwoności. Wszyscy już wiedzą, co się stało, cała firma dzwoni, inwestor dzwoni, a koledzy z budowy potrzebują mojej pomocy. Jedyna myśl, jaką mam, jest taka, że głowa zaraz mi eksploduje.
Jestem, dojechałem na miejsce.
Na budowie chaos, koledzy próbują koordynować działania, ale z każdej strony słyszą tylko oskarżenia, poszukiwanie winnych i zapowiedzi kar. Inwestor, zleceniodawca i służby porządkowe są na miejscu, dostrzegam wyjeżdzającą karetkę na sygnale, ciśnienie automatycznie idzie mi do góry.
Podchodzę do kierownika budowy, który jest kłębkiem nerwów, i zadaję mu podstawowe pytanie: „Co z operatorem?”.
Odpowiedź, którą usłyszałem, nie zabrzmiała zadowalająco, spodziewałem się innej – bardziej optymistycznej. Przecież to jest duża maszyna, a kabina spełnia normy bezpieczeństwa, do tego maszt palownicy oparł się na nowo budowanym przyczółku mostowym. Po chwili dociera do mnie, że mocno poturbowany operator jedzie do szpitala na SOR.
„Jak to?” – pytam. Przecież kabina nie wygląda źle, jest do niej swobodny dostęp. Ale w międzyczasie słyszę szybką odpowiedź – „Nie zapiął pasów”.
Budowa zatrzymana, służby kontrolne organów państwowych zawiadomione. Inwestor i zleceniodawca rozpoczynają własne śledztwo. Powstaje coraz większe zamieszanie, a do tego to narastające napięcie, które nikomu w tym momencie nie jest potrzebne.
Co my w takiej sytuacji możemy zrobić? Uspokajamy ich wszystkich i próbujemy tłumaczyć, że jesteśmy profesjonalistami, żeby pozwolili nam przeprowadzić dochodzenie, a na wszystkie pytania odpowiemy szczerze.
Słyszymy, że mieliśmy dowolną ilość czasu, nikt nas nie naciskał. Teraz już nikt nie pamięta o telefonach, mailach i karach.
„Przecież to była wasza decyzja. Wystarczyło zgłosić, że platforma jest zbyt słaba, przecież mogliście odmówić pracy. A tak w ogóle to zaczęliście pracę bez pozwolenia, przecież nie przekazaliśmy pełnej dokumentacji BHP do kontenera obok”.
Dwie godziny kłótni, wzajemnych oskarżeń i pomówień, ale w końcu przychodzi dobra wiadomość ze szpitala. Operator, wbrew poprzednim przypuszczeniom, ma tylko lekkie otarcia.
Atmosfera się uspokaja, ze wszystkich powoli schodzą nerwy i możemy kontynuować dochodzenie.
Zaczynamy analizować każdy wątek po kolei: jak wyglądało planowanie, co z platformą roboczą (czy została dobrze zaprojektowana, przebadana i odebrana); potem pytanie o szkolenie pracowników oraz ocenę ryzyka, IBWR i BIOZ, a także jak zostały one przekazane pracownikom; pytamy o chronologię zdarzeń w tym dniu; pytam pracowników, jak spędzili poprzedni dzień; i na koniec: jak doszło do tego incydentu. Tak jak zazwyczaj się dzieje, szereg niefortunnych zdarzeń, łącząc się, doprowadza do ciężkiego w swoich konsekwencjach wypadku.
Wszystko rozpoczęło się już w momencie planowania. Nieprzewidziane skrócenie i przesunięcie terminu, zmniejszenie liczby pracowników, nienależycie przygotowana i odebrana platforma (przecież wykonawca zapewniał, że w tym rejonie na pewno wszystko będzie w porządku).
Pracownicy musieli przejechać z budowy na budowę bez odpoczynku, a do tego dzień wcześniej operator musiał pilnie pojechać do domu, kilkaset kilometrów od budowy. Nie chcąc zawieść kolegów, wrócił nad ranem i po godzinnej drzemce w samochodzie rozpoczął pracę. Niestety nikt z kolegów nie odradził mu tego, bo co może się stać? Przecież odeśpi wieczorem. Nikt nie pomyślał, że jego stan psychofizyczny również miał wpływ na wypadek i stanowił potencjalne zagrożenie życia dla wszystkich znajdujących się w obrębie maszyny. Brak snu i zmęczenie osłabiło jego zdolność do szybkiej reakcji.
Czy w tym momencie nie zabrakło współodpowiedzialności? To pytanie pozostawiam otwarte, ale warto się zastanowić, jak wielu wypadków można by uniknąć, patrząc trochę szerzej niż tylko na swój obszar pracy.
Na tej budowie wszystko skończyło się szczęśliwie, nikt nie doznał poważnych urazów, a operator jeszcze tego samego dnia wyszedł ze szpitala. Po kilku tygodniach wznowiono produkcję i dzięki wielkiemu zaangażowaniu wszystkich pracowników dokończono budowę.
Niestety w trakcie zdarzenia zniszczeniu uległ sprzęt, a opóźnienia w inwestycji kosztowały utratę wizerunku podwykonawcy, generalnego wykonawcy i inwestora, pomijając kwestie finansowe.
Wystarczyło tylko właściwe planowanie, analiza ryzyka i trochę więcej czasu na początku budowy, który został utracony przez pozorne oszczędności oraz nadmierny pośpiech.
Gdy chodzi o bezpieczeństwo na budowie, nie ma podziału na podwykonawców, wykonawców oraz inwestorów. Wszyscy jesteśmy partnerami i tak powinniśmy się wzajemnie traktować w każdej sytuacji, nawet w chwilach krytycznych.
Ostatecznie tak się stało i na tym projekcie, niestety po nieprzyjemnym, niebezpiecznym zdarzeniu. Czy to nie trochę za późno?
MYŚL O BEZPIECZEŃSTWIE.
BEZPIECZNIE PRACUJ.
BEZPIECZNIE WRACAJ DO DOMU!!!
www.keller.com.pl