Zbigniew Maćków – uzależniony od architektury
Osiągnął już bardzo wiele. Mimo to apetyt wciąż rośnie. O uzależnieniu od architektury, a także o jej przyszłości i realizowanej misji ratowania świata w rozmowie z Grzegorzem Przepiórką opowiada architekt Zbigniew Maćków, laureat Honorowej Nagrody SARP.
Grzegorz Przepiórka: Honorowa Nagroda SARP to, jak Pan zauważył podczas jej odbioru, najważniejsza nagroda architektoniczna w Polsce. Porozmawiajmy zatem o rzeczach najistotniejszych. Co jest dla Pana najważniejsze w architekturze? Co pierwszorzędne w zawodzie architekta?
Zbigniew Maćków: Najważniejsza jest próba zdefiniowania zadania, które materializuje się później w formie projektu i jego realizacji. Chodzi o rozwiązanie jakiegoś realnego problemu. Być może użycie sformułowania „naprawiać świat” to jednak zbyt dużo, ale na pewno chcemy zmieniać go na lepsze. Bez zrozumienia tego kluczowego problemu i znalezienia jego rozwiązania cała atencja skupia się wokół formy. Kiedy udaje się rozwiązać problemy stawiane architekturze, czujemy, że na- sza praca ma większy sens. Chcemy, aby projektowane obiekty wnosiły w życie od- biorców coś istotnego. Celowo używam tu liczby mnogiej, bo projektowanie w mojej pracowni to zawsze praca zespołowa.
G.P.: W laudacji prof. Bolesław Stelmach zwracał uwagę na trzy filary: prawdę, piękno i mądrość. Kiedy architektura mówi prawdę, a kiedy kłamie?
Z.M.: Architektura mówi prawdę, gdy rozwiązuje te realne problemy, o których wspominałem przed chwilą. Projekty będące jedynie atrakcyjną rzeźbą przestrzenną kłamią.
G.P.: Z czego wynika piękno w architekturze, a z czego mądrość?
Z.M.: Zarówno piękno, jak i prawda wywodzą się ze szczerości. Sam czasem staję przed jakimś obiektem i brakuje mi słów, tak mnie zachwyca. To jednak nie wystarczy. Musi być w nim zawarta ta mądrość rozumiana jako funkcjonalność danej realizacji.
G.P.: Mam wrażenie, że jednego nie uwzględniono w laudacji – miłości. Czy Pan jest zakochany w architekturze? Czy architekt może pozwolić sobie na miłość do architektury?
Z.M.: Na pewno nie jest to praca pozbawiona emocji i uczuć. Podczas projektowania zawsze nam towarzyszą. Trzeba nimi jednak odpowiednio zarządzać. Potrzebna jest chłodna głowa oraz umiejętność rezygnowania czasem z rozwiązań efektownych na rzecz tych efektywnych. Dlatego pracujemy zespołowo. Jeśli ktoś jest absolutnie zakochany w swoim projekcie i nie dopuszcza myśli o kompromisie, to inni na chłodno oceniają jego wartość, ściągają autora na ziemię, jeśli to potrzebne, a także wypracowują wspólnie najlepsze rozwiązania. To całkowicie naturalne, że tworząc coś, przywiązujemy się do swoich pomysłów. Cała sztuka polega na tym, aby za nimi ślepo nie podążać.
G.P.: Czy Pana także trzeba czasem ściągać na ziemię?
Z.M.: Oczywiście. Taka jest specyfika tej pracy, że poświęcamy jej wiele godzin dziennie. Podczas wakacji jeździmy także oglądać różne realizacje, o których wcześniej tylko czytamy. Wiadomo, że kradniemy przez to czas dla rodziny, a także ten prywatny. Są to działania, które wiążą się z tą właśnie miłością. Nie poprzestajemy na czystej wyrachowanej potrzebie zawodowej.
G.P.: Jak zakochał się Pan w architekturze? Czy to przez NRD-owskie klocki, które Pan otrzymywał w dzieciństwie?
Z.M.: To wszystko stopniowo narastało we mnie. Nawet zabawa klockami uświadamiała mi, że można coś zbudować na różne sposoby, w dużym poczuciu wolności, uwalniały się endorfiny i pojawiało się szczęście. W miarę wykonywania tego zawodu człowiek się zwyczajnie uzależnia. Początkowo coś rysujemy, a później pojawia się satysfakcja, że nasza koncepcja została zrealizowana, jest namacalna, korzystają z niej ludzie. To niezwykłe uczucie stanąć przed wejściem do budynku, który kiedyś się naszkicowało, wejść do środka i poczuć jego całkiem realne oddziaływanie. Te pozytywne przeżycia po prostu uzależniają.
G.P.: Minęło wiele lat od momentu, kiedy otrzymał Pan pierwszą nagrodę w konkursie studenckim na adaptację stodoły. Rozpoczęta wtedy droga sukcesów w pewnym sensie została zwieńczona przyznaniem Honorowej Nagrody SARP. Co dalej? Jakie są Pana architektoniczne marzenia i cele?
Z.M.: Na pewno można osiągnąć jeszcze więcej, bo architektura nie kończy się na Polsce i uznaniu naszego środowiska. Europa, a także świat – stoją otworem. Na pewno każdy z nas marzy o tym, aby to, co robimy, było doceniane jak najszerzej. Oczywiście można wybierać takie obiekty, o których z góry wiadomo, że będą doceniane oraz nagradzane, a kolejne nagrody stawiać w jakiejś biurowej kapliczce i się nimi napawać. Kiedyś, jako młodzi architekci, chyba przez taki etap przeszliśmy. Nagłaśnialiśmy każdą zdobytą nagrodę. Ale one nie są celem samym w sobie. Nadal jest to ważny element uznania, który cieszy, ale chciałbym, żeby mówiono o naszych budynkach i aby zapadały w pamięć.
G.P.: Zespół, który budował Pan przez 25 lat, obecnie liczy około 60 osób. Co było kluczem do jego stworzenia? Jaki jest ten zespół?
Z.M.: Od samego początku wybierałem do zespołu osoby, które mają podobny sposób patrzenia na architekturę i podobny system wartości jej dotyczący. Są tej samej „religii”, jak ja to nazywam. Takie osoby zapraszam na pokład. Czas pokazuje, czy rzeczywiście odnajdują się w zespole. Nie wszyscy wytrzymują tę próbę. Osobiście przeglądam wszystkie aplikacje, a przychodzi ich nawet kilka dziennie. Chętnie zatrudnilibyśmy więcej ludzi, ale staramy się utrzymać zespół liczący ok. 60 osób, gdyż wtedy jesteśmy w stanie kontrolować wszystkie działania z utrzymaniem jakości. Nie chcemy sztucznie rozbudowywać pracowni, przez co nie przyjmujemy wszystkich zleceń, które są do nas kierowane.
G.P.: Jak widzi Pan jutro w architekturze, po pandemii? Co jest jej przyszłością? Na czym powinniśmy koncentrować uwagę?
Z.M.: Należałoby rozdzielić to pytanie na to, co się powinno zmienić, a co się zmieni. Obawiam się, że to nie jest tożsame. Rodzi się też pytanie, jak się zmieni w Polsce, a jak w nieco bardziej otwartych kulturach. Pandemia to wyjątkowa lekcja. Pokazała niedostatki modelu, jaki sobie wypracowaliśmy przez lata. Skupialiśmy się na produkowaniu mieszkań, bo wciąż mamy niezaspokojony popyt, przez co nie mieliśmy czasu na refleksję i zmianę. A przyszłością są miasta, otwarte handlowe ulice. Hybrydowość budynków jest zaletą, a nie wadą. Kluczowy jest także dostęp do terenów rekreacyjnych. Właśnie podczas pandemii, gdy zamknięto parki, zauważyliśmy, że brakuje nam funkcjonalnych balkonów. Okazało się, że mamy za małe mieszkania, a do tego nie spełniają one wszystkich naszych potrzeb. Pytanie: czy coś z tym zrobimy? Od 3 miesięcy obserwujemy kolejny pęd do produkowania mieszkań. Powoli jednak zapominamy, czego tak bardzo brakowało nam w pandemii. Pytanie, czy odcisnęła ona tak duży wpływ na architektach, inwestorach i wszystkich nas, że wyciągniemy wnioski.
G.P.: A czy architekci mogą uratować świat?
Z.M.: Na pewno mogą. Budynki oraz związana z nimi produkcja, transport, a także użytkowanie i utylizacja odpowiadają za 35 do nawet 60% generowanego śladu węglowego w ogóle. Nasze decyzje jako architektów mają na to realny wpływ. Jeśli będziemy opierać się na towarach sprowadzanych z zagranicy, to będziemy generować emisję wiążącą się z dodatkowym transportem. Jeśli wykonamy budynek z nietrwałych materiałów, to za chwilę pojawi się temat rozbiórki i utylizacji. Musimy poprawiać ten bilans na korzyść planety. Temat zmian klimatycznych powoli powraca, chwilowo przyćmiony przez pandemię. W Polsce wciąż dominuje prze- świadczenie o konieczności posiadania własnego domu czy mieszkania. To instrument do inwestowania, dla którego trudno znaleźć alternatywę. Jeśli nie wyzwolimy się z takiego paradygmatu, to niestety efekt będzie mizerny. Trzeba przeformułować priorytety. U nas wciąż wzmacnia się filozofię własności, która karmi całą branżę deweloperską stawiającą na jak najszybszą budowę i sprzedaż. Koszty eksploatacji nie są w tym procesie uwzględniane. Rząd jest od „naprawiania świata”, ale zezwala na takie podejście. Powstają długofalowe programy, które wzmacniają filozofię posiadania. Z kolei za granicą rośnie rynek najmu, przez co inwestorami są wieloletni właściciele, budujący obiekty w droższych technologiach, ale tańsze w eksploatacji, co finalnie jest korzystniejsze dla klimatu. Wzmacniamy także filozofię domów jednorodzinnych, a to właśnie one są najmniej korzystne dla środowiska.
G.P.: „Architektura to też język. Niestety, zaniedbaliśmy ten język. Przestaliśmy mówić o architekturze, wyrzuciliśmy ją z naszej codzienności, porannej prasy, rozmów w kawiarniach. Boimy się jej, nie rozumiemy, traktujemy jako hermetyczną, a jeśli już dostrzegamy, to poprzez pryzmat nowych, spektakularnych inwestycji. Przyjęliśmy d wiadomości, że mieszkanie to produkt, taki sam jak odkurzacz czy margaryna, a przestrzeń publiczna manifestuje materialny status”. Tak pisał Pan, manifestując sprzeciw względem zmarginalizowania architektury. Jak na powrót uczynić architekturę częścią naszego życia? Jak ośmielić się wobec architektury i jakie drogi wiodą do jej lepszego zrozumienia?
Z.M.: Cały czas podtrzymuję te słowa. O ile w branżowych czasopismach architektura jest obecna, to w tych codziennych już nie. W zagranicznych tytułach można przeczytać recenzje nowych obiektów. Architektura jest traktowana na równi z innymi dziedzinami życia, jak kino czy teatr. W Polsce jest inaczej. Architektura jest hermetyzowana. Sam spotykam się z tym, że gdy chcę w kawiarni porozmawiać z ludźmi, nawet wykształconymi, o architekturze, to słyszę odmowę i komentarz, że rozmówca się na tym nie zna. A przecież można rozmawiać przez pryzmat zwykłej ludzkiej oceny obiektu w prostych kategoriach. Czy ludzie dobrze się czują w danej przestrzeni czy nie. Przez to, że nie rozmawiamy o architekturze, jest ona marginalizowana, a przecież dotyczy nas wszystkich i jest potężnym medium.
Opracowanie Natalia Chylińska