Trzy proste historie
Niewiele mówi się o tym, że każdy projekt jest prototypem. Świętokrzyski Kampus Laboratoryjny Głównego Urzędu Miar był jednak prototypem w stopniu wyjątkowym – „do kwadratu”, a może i „do sześcianu”. Pierwszą warstwę złożoności stanowiły parametry laboratoriów, wyśrubowane do granic możliwości technicznych.

Kiedy patrzę na dobry, gotowy projekt, łapię się na tym, że wydaje się oczywisty – aż trudno uwierzyć, że mógłby być inny, że mógłby powstać w innej formie. Wystarczy jednak przypomnieć sobie tamten moment nad białą kartką. Zdarzają się oczywiście wytyczne od klienta, czasem nawet bardzo obszerne, lecz zwykle dotyczą one parametrów technicznych, a nie idei. Wielokrotnie próbowałem zastanawiać się, na czym polega ten moment, sam moment wymyślenia czegoś… Dlaczego niektórzy potrafią wpaść na pomysł, a inni nie? Czy da się to zaszczepić? Czy można się tego nauczyć? Czy można to ćwiczyć? Jak spostrzec i jakimi kategoriami decyduje się, który z pomysłów jest tym właściwym?
Spostrzegawczość
W przypadku Świętokrzyskiego Kampusu Laboratoryjnego Głównego Urzędu Miar właściwy kierunek zobaczyliśmy bardzo wcześnie. Na jednym z pierwszych przeglądów pojawił się szkic: lekko nachylony teren, kilkanaście prostokątnych pawilonów o różnej skali – każdy dla innego laboratorium – rozlokowanych wokół prostokątnego dziedzińca i spiętych jedną, wspólną kładką. To było to. Dalsze „wymyślanie” projektu polegało już nie na zmianach układu, ale na wydobywaniu i wzmacnianiu tej pierwszych decyzji.
Skojarzenie z dziedzińcem uniwersyteckim lub klasztornym przyszło samo. Wyobrażaliśmy sobie naukowców, którzy wychodzą z laboratoriów, by na tle kolumnad rozmawiać o wynikach badań. Z pierwszych decyzji wynikały kolejne kroki:
• budynki zorientowaliśmy tak, by strefy biurowe – tam gdzie opracowuje się wyniki – otwierały się do środka, na dziedziniec, a laboratoria – na zewnątrz;
• masy laboratoriów ukształtowaliśmyjako kamienne, ciężkie, „ciosane”, podczas gdy kładka miała być lekka, szklana, techniczna – miała stanowić bardziej urządzenie niż część budynku;
• wnętrze dziedzińca zaprojektowaliśmy z pietyzmem jako wspólną, zapraszającą przestrzeń, natomiast zieleń wokół założenia pozostawiliśmy spokojną i neutralną – proste trawniki, które nie konkurują z architekturą. Tak rodzi się oczywistość – z jednego klarownego gestu, który później konsekwentnie się dopowiada.
Dyscyplina
Ten pierwszy szkic powiesiliśmy na ścianie. Po co? Żeby nie zapomnieć, co właściwie robimy. W zespole pielęgnujemy kreatywną atmosferę – nagradzamy pomysłowość i odwagę. Ma to jednak swoją cenę: każdy nowy pomysł potrafi skusić do przekreślenia tego poprzedniego. A kto wie, może tego jedynego.
Projektowanie nie jest demokracją. Demokracja w zespole twórczym bywa przepisem na projekt kompromisowy – taki, który każdemu trochę pasuje, a nikogo nie porusza. Dlatego równie ważne jak generowanie idei jest umiejętne zatrzymanie ich nadprodukcji i skierowanie energii na tor pogłębiania przyjętych decyzji.
W kampusie GUM przyjęliśmy zasadę: dokładamy tylko to, co wzmacnia pierwotny gest. Przykład? Gospodarka wodami opadowymi. Chcieliśmy, aby woda z dachów laboratoriów spływała otwartymi rynnami w kierunku dziedzińca, a tam była prowadzona po płaszczyźnie posadzki systemem autorskich, prefabrykowanych elementów betonowych, ustawionych kaskadowo, wypełniających się wodą podczas deszczu, prowadzących do zbiornika retencyjnego. Ten detal uczynił zjawisko deszczu częścią doświadczenia dziedzińca – widzialną „fizyką” miejsca. Idea porządkowania wody w przestrzeni wspólnej pozostała i porządkuje krajobraz, wpisuje się w metrologiczny charakter budynku.
Klucz nie polegał na dokładaniu efektów, lecz na podkreślaniu sensu, który wnieśliśmy na początku. To dyscyplina, nie ograniczenie.
Odwaga
Niewiele mówi się o tym, że każdy projekt jest prototypem. Projektując mieszkaniówkę, łatwo uznać, że typologie są już skrystalizowane, a margines swobody niewielki. W praktyce jednak nawet tam zadania projektowe różnią się ze względu na kształt i kontekst działki, zapisy planistyczne, oczekiwania inwestora.
Kampus GUM był jednak prototypem w stopniu wyjątkowym – „do kwadratu”, a może i „do sześcianu”. Pierwszą warstwę złożoności stanowiły parametry laboratoriów, wyśrubowane do granic możliwości technicznych. Podczas wizyty referencyjnej w ośrodku w Finlandii tamtejsi metrolodzy nie kryli zdumienia, gdy słyszeli, jakie stabilności i izolacyjności mamy osiągnąć. Wymagania dotyczyły m.in. wysokiej stałości temperatury i wilgotności, przepływów laminarnych powietrza, skrajnie wysokiej odporności na drgania.
Stąd rozwiązania konstrukcyjno-instalacyjne, które rzadko spotyka się w budynkach cywilnych: fundamenty pod aparaturę o masie około 100 ton posadowione na przekładkach elastomerowych, odsprzęgających je od „budowlanych” fundamentów, czy potrójne ściany laboratoriów tworzące struktury box in box. Dodatkową warstwą prototypowości okazał się… sam pomiar. Dla niektórych parametrów trudno było znaleźć firmy, które w ogóle dysponują aparaturą zdolną potwierdzić zakładane warunki środowiska panujące w środku z wystarczającą dokładnością.
To uczy pokory. Gdy architektura ma stać się narzędziem dla nauki, projektowanie przypomina konstruowanie instrumentu pomiarowego: liczą się nie tylko forma i funkcja, ale i precyzja, powtarzalność wyników, eliminacja zakłóceń. n











