Realizacja życia z apetytem na więcej
Teren Elektrowni Powiśle na kilkanaście lat stał się ich drugim domem. Podjęli pracę nad projektem, który okazał się życiowym wyzwaniem. O wspomnieniach, trudnościach i sprawdzianach, które napotkali podczas realizacji obiektu, Adam Kisiołek rozmawia z architektami APA Wojciechowski – KATARZYNĄ KOZIOŁ, MICHAŁEM SADOWSKIM i MARCINEM GRZELEWSKIM.
A.K.: Jak to jest mierzyć się z historią Powiśla?
M.S.: Kolejny raz zdarzył nam się taki projekt, kiedy weszliśmy i powiedzieliśmy: „Wyjdziemy z tego budynku jako inni ludzie”. Ten projekt przyniósł wyzwania. Odmienił miejsce i ludzi.
A.K.: Elektrownia Powiśle dostarczała energię dla Warszawy. Teraz jej przeznaczenie jest inne. Ile zostało z tej pierwotnej elektrowni?
K.K.: Cała bryła oraz tkanka, oczywiście po naprawach, a także wymianie elementów, które były zniszczone w czasie i po wojnie, została zachowana. Natomiast funkcja, przeznaczenie, sposób wykorzystania zmieniły się diametralnie.
A.K.: Mieliście dostęp do przedwojennych planów Elektrowni?
K.K.: Niestety nie. Chociaż wszystko było zostawione przez pracowników w ostatnim dniu ich pracy w zakładzie. Znaleźliśmy tylko rysunek konstrukcji leja węglowego i to było jedyne, co mogliśmy w jakikolwiek sposób wykorzystać. Bazowaliśmy głównie na zdjęciach historycznych. Chcieliśmy odtworzyć budynek sprzed wojny, w tym także słynne kominy. One przed uruchomieniem elektrowni, po wojnie, były odbudowane w zupełnie innej formie. Po niektórych elementach nie było zaś śladu.
A.K.: Podobno w jednej z koncepcji w Elektrowni Powiśle miał być jeden komin.
M.G.: Tak, i nawet w swej pierwotnej lokalizacji był taki projekt budowlany, który między budynkiem B4 (biurowym, nowym) a D2 (halą maszyn) zawierał odtworzenie komina liczącego ponad 60 m, który zaplanowaliśmy pod platformę widokową. Miał stać dokładnie w miejscu dawnego komina Elektrowni, ale z różnych względów zniknął z projektu. Za to pojawiły się 4 kominy w budynku D1.
A.K.: Jak wyglądał proces tworzenia koncepcji przywrócenia do życia tego obiektu?
M.S.: Projektowaliśmy go od około 12 lat. W tym czasie zmienił się prezydent Warszawy, konserwator zabytków, zaś inwestorzy aż trzykrotnie. Każdy z elementów tej układanki wniósł do projektu swój ładunek. W budynku rozdzielni mamy 3 typy fasad z różnych okresów. Konserwator musiał zdecydować, w którym kierunku idziemy, bo każda z nich jest historyczna.
M.G.: Dialog z konserwatorem przybrał formę cotygodniowych spotkań. Obiekty nie tylko były zniszczone i odbudowane w wyniku działań wojennych, ale również zmieniały się poprzez normalny proces rozwojowy oraz użytkowy. Dużą trudnością było znaleźć granicę tego, co jest wartościowe, a co już nie. Poza charakterystycznymi budynkami odtworzyliśmy także historyczny, urbanistyczny przebieg ulicy Elektrycznej
A.K.: Wróćmy jeszcze na chwilę do tego dialogu z konserwatorem zabytków. Czy to był dialog pełen kompromisów?
M.G.: Nasza praca polega na dialogu i osiąganiu kompromisów. Niejednokrotnie robiliśmy dwa kroki do tyłu. Zdarzało się, że po odkryciu kolejnego kawałka fasady przedstawiciel konserwatora zmieniał zdanie i wspólnie znowu zastanawialiśmy się, jak z tego wybrnąć.
A.K.: Czy te zniszczenia, które odkrywano podczas prac nad Elektrownią Powiśle, wpływały istotnie na projekt?
K.K.: Budynek D2 (maszynownia) przyjął 2 lub 3 bomby od strony wschodniej. Została naruszona konstrukcja stalowa w D1 (kotłownia), a w budynku D2 także ściany i dach zostały zniszczone. Poza tym pożary, wysoka temperatura, spowodowały stopienie stali, a także naruszenie dźwigarów. Po wojnie w jakimś stopniu zostało to „posklecane”. Konstruktorzy mieli ogromny problem. Okazało się, że dźwigary, które wydawały się możliwe do zachowania, mogły przyjąć formę jedynie dekoracji. Budynek był w takim stanie, że uratowano go w ostatnim momencie. Gdy weszły ekipy budowlane, istniało ryzyko zawalenia. Mówię o kotłowni [główna zabytkowa część Elektrowni Powiśle – przyp. red.].
M.G.: W momencie kiedy obiekt przestał być ogrzewany od środka, zaczął w niesamowitym tempie ulegać degradacji. Nawet nowe rozpory stalowe, których inwestorzy używali, aby budynek się nie przewrócił, rdzewiały w ciągu 6 miesięcy. Tam było duże stężenie różnych pierwiastków, substancji chemicznych oraz kwasów. One bardzo szybko „zjadały” stal.
A.K.: Gdy zaczynaliście prace, nie byliście tego świadomi?
M.G.: Nie, ponieważ było to zaledwie 4–5 lat po wyłączeniu obiektu z użytkowania. Otworzyliśmy swoje biuro na budowie i wtedy zobaczyliśmy, w jakim tempie to się degraduje.
A.K.: To jest jedna z pułapek obiektów rewitalizowanych. Nie zawsze wiadomo, czego się spodziewać. Czy Elektrownia Powiśle zaskoczyła Was jeszcze innymi niespodziankami?
M.G.: Zaskakiwała nas każdego dnia. Tam była taka ilość stali, konstrukcji, zawiłych form, że bez dokumentacji oraz oprogramowania używanego dzisiaj nie moglibyśmy aż tak skrupulatnie zachować każdego przęsła, belki, profilu. Pamiętam, że gdy chodziliśmy gęstwiną korytarzy w podziemiach, doszliśmy do dziwnej magmy betonowej. Takiego wielkiego bloba, jak z tanich amerykańskich horrorów. Świeciliśmy latarkami i zastanawialiśmy się, co to jest. To było monstrualne. Okazało się, że niewykorzystany beton z okolicznych budów był zrzucany do powęglowych krat i rozlewał się po tych piwnicach. Na szczęście beton był powojenny. Dało się go skuć.
K.K.: Na początku projektu 1/3 budynku maszynowni była wyłączona z zakresu opracowania. W trakcie projektu operator zrezygnował z tej przepompowni i oddał ją do puli. Wraz z nowym inwestorem znaleźliśmy się w sytuacji, kiedy mogliśmy wziąć całe dwa budynki. To diametralnie zmieniło formę, wnętrze, komunikację, a także funkcję finalnej koncepcji obiektu
Fragment rozdziału III publikacji Builder Exclusive: Elektrownia Powiśle
Zdjęcia: Juliusz Sokołowski / Adam Rotter