1. Home
  2. Architecture Design
  3. Każdy projekt jest dla nas zabawą
Każdy projekt jest dla nas zabawą

Każdy projekt jest dla nas zabawą

0

Otwarcie wystawy „Playing Architecture” zbiegło się w czasie z dramatycznymi wydarzeniami – rosyjską agresją na Ukrainie, falą uchodźców, światowym kryzysem wywołanym przez wojnę. Jak to wpłynęło na wystawę i wernisaż? Z OSKAREM GRĄBCZEWSKIM, architektem oraz współzałożycielem pracowni OVO Grąbczewscy Architekci, berlińskiej ekspozycji i znaczeniu zabawy w projektowaniu oraz współczesnym niełatwym kontekście rozmawia Grzegorz Przepiórka.

Grzegorz Przepiórka: Zanim Architektur Galerie Berlin otworzyła swoje podwoje dla osób chcących obejrzeć „Playing Architecture”, kontekst zmienił nam się diametralnie. Nadążyliście za rzeczywistością?

Oskar Grąbczewski: Wystawa miała mieć swoją premierę w marcu 2020 roku, ale dosłownie na kilka dni przed jej otwarciem z powodu pandemii COVID-19 została zamknięta granica pomiędzy Polską a Niemcami. Musieliśmy przełożyć nie tylko wernisaż, ale całą wystawę – jak się finalnie okazało, aż o dwa lata.

Przez ten czas kilkadziesiąt razy rozmawialiśmy z Ulrichem Muellerem – kuratorem wystawy i dyrektorem Architektur Galerie Berlin, o tym, czy nie powinniśmy zmienić pierwotnego konceptu, czy wobec globalnych zmian spowodowanych przez pandemię – ludzkich tragedii, restrykcji, lockdownów oraz związanych z nimi zmian społecznych, kulturowych i gospodarczych nasz przekaz zachowa aktualność. Wspólnie uznaliśmy, że wystawę nie tylko można, ale wręcz trzeba pokazać w dobie światowego kryzysu. Pomimo palących problemów społecznych, środowiskowych oraz ekonomicznych architektura jest zawsze powiązana z głęboko ludzką potrzebą kreatywności, indywidualności i nadziei, bo u jej podstaw leży pierwotna, szlachetna potrzeba stworzenia dla każdego człowieka bezpiecznego schronienia, przyjaznej przestrzeni pełnej dobrych emocji.

G.P.: 24 lutego, na kilka dni przed wernisażem, atak Rosji na Ukrainę wywołał kolejny kryzys, jeszcze bardziej tragiczny i dotykający najgłębszych obaw. To pewnie uruchomiło kolejne pytania, dylematy?

O.G.: Zdecydowaliśmy jednomyślnie, że wystawa musi się odbyć, że musi stać się przykładem współpracy ponad granicami, współpracy ludzi dobrej woli działających razem w szlachetnym celu. Otwierając wernisaż, Ulrich Mueller wyraził w naszym wspólnym imieniu solidarność z zaatakowanymi mieszkańcami Ukrainy i sprzeciw wobec aktu bezprzykładnej putinowskiej agresji. Symbolem tej solidarności stała się ukraińska flaga, która pojawiła się w wystawowym oknie galerii.

Do tragedii Ukrainy odniosły się również podczas wyjątkowego koncertu dziewczyny z zespołu Szklane Oczy, podczas którego niezwykle silnie wybrzmiały emocje związane z toczącą się wojną. Utwory takie jak Czarnobyl czy Rzeczywistość nabrały w ostatnich dniach podwójnie dramatycznej wymowy, którą podkreślił komentarz twórczyń.

Jestem głęboko przekonany, że nie możemy poddać się w obliczu rosyjskiej inwazji panice i fatalizmowi. Wręcz przeciwnie – musimy żyć, pracować, tworzyć, równocześnie ze wszystkich sił na wszystkich polach sprzeciwiając się agresorom oraz wspierając naszych ukraińskich sąsiadów na wszelkie możliwe sposoby.

G.P.: Jakie znaczenie ma dla Pana ta wystawa?

O.G.: Playing Architecture to swoiste podsumowanie 20 lat aktywności naszej pracowni. Kiedy zostaliśmy zaproszeni do zaprezentowania naszej twórczości w jednej z najbardziej znanych architektonicznych galerii w Europie – Architektur Galerie Berlin – oczywiście poczuliśmy się bardzo uhonorowani. Jednocześnie wiedzieliśmy, że oprócz zaprezentowania naszych projektów i realizacji powinniśmy spróbować przekazać również naszą filozofię projektowania.

Razem z Ulrichem Muellerem długo dyskutowaliśmy nad zawartością oraz formą tej wystawy. Zdecydowaliśmy, że pokażemy na niej to, co jest dla nas najważniejsze w architekturze; to, co staramy się zawsze osiągnąć zarówno w trakcie projektowania, jak i jako jego rezultat. Stwierdziliśmy, że najważniejsza w architekturze jest dla nas radość – zarówno radość tworzenia, jak i radość, którą odczuwają użytkownicy architektury.

G.P.: Co zrobić, żeby ta radość mogła się pojawić i jak przekazać ją widzom oglądającym wystawę?

O.G.: Architektura bywa nazywana królową sztuk, ale tak naprawdę jest bardzo szczególną dziedziną z pogranicza sztuki – najmniej swobodną, bardzo sformalizowaną, dziedziną, w której wolność twórcza jest ograniczona zamiarami inwestora, jego budżetem, planem miejscowym, setkami przepisów architektoniczno-budowlanych, przeciwpożarowych, sanitarnych, ekologicznych itp. Często odnosimy wrażenie, że nikt nie oczekuje od architekta kreatywności, że jego zadaniem jest wyłącznie sprawnie, odpowiedzialnie i tanio produkować dokumentację projektową. I to się bardzo często dzieje – a efektem są brzydkie, banalne, standardowe budynki, których jedynym celem jest zarobienie jak największej ilości pieniędzy dla inwestora.

Głęboko nie zgadzamy się z takim podejściem do architektury. Architektura musi pozostać dyscypliną twórczą, poszukującą, zapuszczającą się w nieznane lub przeciwnie – sięgającą do swojej bogatej historii. Jeżeli pogodzimy się z tym, że ideałem jest szklane, betonowe czy otynkowane pudło, to jesteśmy na prostej drodze do likwidacji architektury jako odrębnej dyscypliny i architekta jako niezależnego twórcy. Wystarczy nam wtedy budownictwo oraz inżynierowie, którzy sprawniej od architektów, bez wahań i hamletyzowania zabudują świat milionami metrów sześciennych użytkowej kubatury. Jako dzieciak oglądałem zapowiedź takiego świata, mieszkając na blokowiskach z wielkiej płyty, i wydawało mi się to straszne. Po latach muszę niestety ze smutkiem przyznać, że większość budynków powstających obecnie jest jeszcze gorsza od wielkopłytowych osiedli.

G.P.: Co wobec tego oznacza tytuł „Playing Architecture”?

O.G.: „Playing Architecture”, czyli „zabawa w architekturę”, to nasza obrona przed zjawiskami, o których wcześniej mówiłem. Zdecydowaliśmy od samego początku założenia naszej pracowni, że nie będziemy robić typowych, smutnych, nudnych budynków. Każdy projekt jest dla nas zabawą, wyzwaniem, zagadką. Każdy jest inny, świadomie unikamy definiowania własnego „stylu”, który mógłby stać się usprawiedliwieniem automatyzmu i autoplagiatu. To, co w pewien sposób wyróżnia naszą architekturę, co szczególnie dobrze widać w projektach konkursowych, to właśnie skłonność do zabawy – formą, konwencją, przestrzenią. Zabawa jest przeciwieństwem nudy.

G.P.: Jak „zabawa w architekturę” manifestuje się w praktyce?

O.G.: Nie boimy się koloru, skomplikowanych przestrzennie form, rozdrobnionych struktur, detalu – wręcz przeciwnie – szukamy ich, gdzie tylko się da. Wiele razy przegrywaliśmy lub dostawaliśmy honorowe wyróżnienia, żeby później w pokonkursowych kuluarach usłyszeć od członków jury – „świetny projekt, ale balibyśmy się go zrealizować”, „jako inwestorowi bardzo mi się to podobało, ale architekci wytłumaczyli nam, że to będzie zbyt skomplikowane”. Czasami któryś z jurorów szczerze tłumaczył nam, że „nie ma co tak wydziwiać, trzeba budować tanio i efektywnie, dlatego właśnie wybraliśmy do realizacji prostą halę”. Nie zniechęciło to nas jednak do podążania własną drogą – aż w końcu przyszły zwycięstwa w konkursach oraz nagrody za realizacje.

Zabawa wymaga oczywiście dystansu do samego siebie – nie można postrzegać się zbyt poważnie, bawiąc się czy grając, trudno przecież stroić się w szaty proroka czy demiurga. To dodatkowa trudność – bo architekt, jako najsłabszy gracz w procesie inwestycyjnym, instynktownie zawsze próbuje rekompensować swoją słabość charyzmą, przekonywać o swojej wyjątkowości, podbudować swoje znaczenie. Warto jednakże spróbować przekłuć ten balon samozachwytu – bo jest to bardzo odświeżające doświadczenie.

G.P.: A jak przekłada się to na samą wystawę?

O.G.: Przeważnie wystawy architektoniczne wyglądają tak: piękne, efektowne zdjęcia budynków, misterne makiety, niekiedy film, na którym wystylizowany architekt opowiada o swoim dziele. Widzowie chodzą dookoła eksponatów, oglądają je, czytają opisy. Dla architektów jest to przeważnie interesujące. Dla wszystkich innych – nieco zbyt hermetyczne. Najmłodsi po prostu się nudzą.

My chcieliśmy, żeby zabawa w architekturę była możliwa dla wszystkich – architektów, nie architektów, dorosłych, dzieci. Chcieliśmy, żeby cała wystawa mogła być przebudowana i zmieniana przez widzów, żeby muzealną formułkę „Proszę nie dotykać eksponatów” zastąpić hasłem „Proszę dotykać eksponaty”.

G.P.: Ale jak to zrobić?

O.G.: I wtedy pojawiło się wspomnienie najprostszych, drewnianych klocków – takich, które mają na każdej ścianie kawałek innego obrazka, rodzaj trójwymiarowych puzzli. Wystarczyło słoniki, żyrafy oraz pieski z dziecięcych klocków zastąpić wielkoformatowymi wydrukami naszych projektów i zdjęć realizacji. Na wystawie zbudowaliśmy sześć wielkich ścian z kartonowych sześcianów o boku 40 cm. Każda ściana jest poświęcona odrębnemu projektowi, przy czym każdy projekt pokazaliśmy na sześciu zdjęciach lub wizualizacjach, tak by na każdej ścianie sześciennej kostki widniał fragment innego obrazka. W ten sposób każdą z sześciu ścian możemy ułożyć na trzy różne sposoby, pokazując za każdym razem na awersie i rewersie ściany dwa różne obrazy. Ściany możemy dowolnie przestawiać w galerii, za każdym razem przekształcając jej przestrzeń. To jednakże nie koniec możliwości.

G.P.: Tak przypuszczałem.

O.G.: Na wernisaż wystawy zaprosiliśmy fantastyczny punkowy zespół Szklane Oczy, który rozpoczął swój występ od zburzenia ścian i rozrzucenia kostek. Nam, architektom, z pewnością zadrżałaby ręka, dziewczyny zrobiły to doskonale – po prostu eksplodowały energią! Po wysłuchaniu fascynującego, tętniącego emocjami koncertu widzowie zaczęli odbudowywać ściany, ale szybko odkryli, że jeszcze ciekawsze jest wznoszenie całkowicie nowych, autorskich struktur – krzywych, łuków, sklepień, dekonstruktywistycznie przekrzywionych sześcianów zaprzeczających logice grawitacji. Nie korzystając z żadnych instrukcji ani podpowiedzi, ludzie samorzutnie zorganizowali się i zbudowali wijący się, różnokolorowy, ażurowy ekran wypełniający całą przestrzeń galerii. To był prawdziwy popis kreatywności.

Poczuliśmy wielką satysfakcję. Okazało się, że udało się nam wymyślić formułę na tyle atrakcyjną i zrozumiałą, że widzowie podjęli zaproponowaną przez nas grę, że „zabawa w architekturę” faktycznie może przynieść radość płynącą z tkwiącej w każdym z nas potrzebie twórczego działania.

G.P.: Czy zabawa jednak nie stoi w sprzeczności z dzisiejszym trudnym kontekstem?

O.G.: Kiedy podczas otwarcia wystawy dyskutowaliśmy o niej z Marcinem Szczeliną, starałem się rzetelnie opisać wszystkie trudności i niebezpieczeństwa związane z projektowaniem architektury. Marcin Szczelina zadał mi świetne pytanie – „Mówisz o problemach, ale przecież wystawa jest o zabawie w architekturę – co to dla Ciebie znaczy?”. Trafił w punkt – mimo wszelkich trudności, mimo dziejących się wokół nas tragedii, wojen i kryzysów ja wciąż głęboko wierzę w architekturę, w jej pozytywną moc wyzwalania tego, co w nas dobre. Zabawa nie neguje potrzeby poważnego namysłu, głębokiej refleksji, odpowiedzialności oraz podejścia serio. Zabawa po prostu pozwala nam uświadomić sobie chociażby na moment, że w każdym z nas jest potrzeba cieszenia się życiem, że musimy i możemy czerpać z pozytywnych emocji siłę oraz energię do radzenia sobie nawet z największymi przeciwnościami.