Home Biznes i Ludzie Musiałem stać się inżynierem, czyli droga do sukcesu silnej polskiej marki
Musiałem stać się inżynierem, czyli droga do sukcesu silnej polskiej marki
0

Musiałem stać się inżynierem, czyli droga do sukcesu silnej polskiej marki

0
0

RADOSŁAW KOELNER, Prezes Zarzadu Rawlplug

Na fundamencie królestwa rodziców stworzył rodzinne imperium zamocowań, elementów złącznych i elektronarzędzi. Jako prezes od przeszło dwudziestu lat pełni funkcję silnika napędowego firmy Rawlplug, konsekwentnie realizując strategię światowej ekspansji, rozwoju kompetencji oraz nieustannego wdrażania nowych technologii. Z Radosławem Koelnerem rozmawiamy o początkach, teraźniejszości oraz przyszłości firmy Rawlplug, która od lat należy do ścisłej czołówki graczy na światowym rynku.

Danuta Burzyńska: Kontynuuje Pan rodzinny biznes o wieloletniej tradycji. Co sprawiło, że podążył Pan tą samą drogą, co rodzice, i dostrzegł w niej szansę na rozwój, własny i firmy?
Radosław Koelner: Inspiracją do budowania pasji są różne momenty i  najczęściej duża liczba małych triggerów, zapalników, błysków zainteresowania w twoim oku, które powodują, że coś zaczyna cię interesować, czegoś chcesz się nauczyć, coś chcesz zrozumieć, coś chcesz mieć – po prostu pragniesz tym żyć. Ale do tego potrzeba czasu, a pierwszym etapem jest zawsze zostanie dobrym rzemieślnikiem. Zacząłem pracować, nie myśląc o tym, że lubię śrubki czy wkręty, tylko o tym, jak będę żył, co będę w życiu robił i co mnie kręci. W branży zakochałem się, bo dzięki niej poznałem świat i zrozumiałem, na jakich zasadach on funkcjonuje. Przyswoiłem wiedzę, którą podawano mi już w liceum, na fizyce czy chemii, ale której wcześniej w aż takim stopniu nie doceniałem. Wysiłek włożony w naukę w tamtym okresie procentuje do dzisiaj. Byłem i  jestem w stanie samodzielnie ocenić, czy dany projekt, urządzenie, technologia są interesujące; czy można i warto zastosować w naszej branży konkretne rozwiązania. Mam wykształcenie uniwersyteckie, nie jestem inżynierem, ale musiałem się nim stać, żeby kompetentnie, ze zrozumieniem – ale i z możliwą innowacją – wnieść do firmy swoją wiedzę, doświadczenie czy pomysł.

D.B.: To prawda, że przeszedł Pan tradycyjny model kariery, czyli wszystkie jej szczeble w firmie? Ponoć jeździł Pan nawet ciężarówką?
R.K.:
Oczywiście! Nie jestem „prezesem z zawodu” czy z nadania, jak mógłbym być postrzegany z zewnątrz. Jestem człowiekiem z krwi i kości, i poznałem firmę na wylot, zanim zostałem jej szefem. Jak się ma 14, 17, 20 lat, to człowiek nie zastanawia się, czy będzie chwilę pracował tutaj czy tam, tylko po prostu chce godnie żyć. A kiedy widziałem, że wokół mnie dzieją się interesujące rzeczy, to po prostu zacząłem w nich partycypować. Proszę pamiętać, że w 1990 roku, kiedy miałem 19 lat, firma notowała sprzedaż na poziomie 20 tys. dolarów. W 1991 roku wartość ta wzrosła do 300 tys., a w 1992 roku – do plus minus miliona. Dynamika procentowa była wtedy naprawdę duża. Jeśli człowiek rozwija się w takim tempie, to łapie kompetencje na żywca. Uczy się księgowości, importu, procedur, procesów, otoczenia prawnego. Wcześniejsza dekada, lata 80., to tak naprawdę był okres przetrwania. Warunki ekonomiczne w Polsce nie pozwalały na zatrudnienie więcej niż dwóch osób. Kontyngent tworzywa, całe 25 kg, docierał raz na kwartał. Kiedyś dostaliśmy tylko 12,5 kg. Pół worka! Moja mama popełniała wtedy wszystkie błędy, jakie można było popełnić, bo ufała ludziom. Pamiętam, że kiedyś kupiła tworzywo z sąsiedniego zakładu – było ich w pobliżu kilkanaście, w garażach, przybudówkach domów – i okazało się, że to nie to, które zamówiła. Zawiozłem je więc na taczce do faceta, który je sprzedał, a on na to: „Widziały gały, co brały!”. To były tego typu czasy.

D.B.: No dobrze, a co z tą ciężarówką?
R.K.: To był chyba 1993 albo 1994 rok. Wpadliśmy na pomysł, że kupimy forda – 500 czy 700, dokładnie nie pamiętam – taką typową amerykańską ciężarówkę. Woziliśmy nią wtedy towar do naszych oddziałów. Na marginesie: nasz pierwszy oddział na ulicy Oleandrów w Warszawie… założyliśmy w zakładzie fryzjerskim, a pani fryzjerka bardzo polubiła chłopaków, którzy mieli po dwadzieścia lat i do niej regularnie przyjeżdżali. (śmiech)

D.B.: Początki nie były łatwe, choć wspomina je Pan z dużym sentymentem, po drodze było jeszcze przejęcie brytyjskiego Rawlpluga, ale i ostatnie kilka lat do łatwych nie należą. To okres, który jest sprawdzianem dla całej gospodarki, nie tylko dla branży budowlanej. Pandemia COVID-19, wojna w Ukrainie, wyzwania związane z dostawami, inflacją, spadkiem zamówień i redukcją zatrudnienia. Wbrew wszystkim przeciwnościom Rawlplug trzyma się mocno i rok w rok bije rekordy. Jaka jest Pana recepta na sukces, nawet w tak trudnych czasach?
R.K.: Nie mogę powiedzieć, że jestem jakimś specjalnym mądralą, ale w życiu przeszedłem przez kilka poważnych kryzysów, takich jak zalanie firmy przez powódź czy poważne problemy po zakupie Rawlplug z konsolidacją, z właściwym rozwojem. To – znowu – są takie momenty, które przyspieszają edukację. Albo się szybko nauczysz i szybko uwiniesz, albo cię pogrzebią. Nie ma gotowej recepty na wszystko – recepta polega na tym, że musisz mieć chłonną głowę. W trudnych momentach powinieneś potrafić wykorzystać wszelkie swoje umiejętności, całkowicie wyzbywając się prywatnych inklinacji. Wtedy możesz swoją organizację przeprowadzić przez kryzys w miarę suchą stopą.

D.B.: Jakie nadzieje wiąże Pan z powstającym w Kożuchowie nowym centrum logistycznym Rawlplug?
R.K.:
Kożuchów jest bardzo istotnym elementem realizacji – ambitnej, ale realnej – strategii rozwoju firmy. Bez Kożuchowa nie da się zwiększyć naszej efektywności od strony dostaw na kluczowe rynki, na których operujemy. Nie da się też zmienić wrocławskiego zakładu w ultranowoczesną technologicznie fabrykę, jeżeli nadal będziemy wozili tutaj palety często prostych produktów. W Kożuchowie jest miejsce, jest odpowiednio nowoczesna infrastruktura, jest także odpowiednia capacity, która we Wrocławiu po piętnastu latach funkcjonowania głównego magazynu po prostu się wyczerpała, a przecież chcemy zaraz sprzedawać dwa, trzy razy więcej. Budowa nowego magazynu w takim miejscu jak Wrocław mija się natomiast z celem, jeśli chcemy konsekwentnie iść w stronę ekologii, ESG i wszystkiego, co już udało nam się tutaj osiągnąć, zmieniając starą oczyszczalnię ścieków w zielone miejsce. Wrocław się zmienia i jest to bolesny proces, bo z jednej strony likwidujemy dużą część prostych procesów produkcyjnych, na których zarabia się mało albo bardzo mało, a za chwilę w ogóle przestanie się zarabiać, bo tak szybko rosną koszty. Z drugiej zaś rozbudowujemy gałąź związaną z naszym dalszym rozwojem, z przyszłością, i stawiamy na produkty, w których większą rolę odgrywają badania, myśl i technologia, a mniejszą materiał czy praca fizyczna. To jest ta transpozycja, którą musimy wszyscy rozumieć: zwijamy dużą część produkcji opartej na prostych czynnościach i rozbudowujemy wtryskownię, narzędziownię oraz R&D z takimi nowymi działami jak Laboratorium Druku 3D – w tym druku 3D w stali – czy Metalografia. Kożuchów będzie miał ogromny wpływ na naszą wydajność logistyczną, ale nowe centrum będzie też pierwszym miejscem, w którym osiągniemy Net Zero, a wręcz status carbon negative. To przecież nie tylko nowa przestrzeń magazynowa, ale ogromna farma fotowoltaiczna z całym systemem baterii; poważnie myślimy również o uruchomieniu tam biogazowni, biometanowni. Kożuchów należy zatem postrzegać nie tylko przez pryzmat nowej, olbrzymiej przestrzeni magazynowej, ale także w kontekście wyjątkowej fabryki produkującej energię – wyłącznie z zielonych źródeł i na bardzo dużą skalę.

Fot. Radek Sadowski

D.B.: Czy odczuwacie kryzys na rynku surowców?
R.K.:
Surowców jest wystarczająco dużo, ale odczuwamy deficyt, bo – pomimo naszej olbrzymiej wiary w system finansowy i w system wymiany towarowej – ceny są nierealne, zafałszowane. Wynika to ze świadomej polityki świata, w którym partycypujemy, którego jesteśmy częścią. Tak naprawdę nie odczuwamy jeszcze zresztą tego deficytu w takim stopniu, w jakim będziemy go odczuwać za chwilę, bo polityka zacieśniania systemu finansowego pomaga bankom dusić inflację, ale kosztem podaży. W momencie kiedy inflacja zostanie zduszona i system będzie chciał się szybko odbudować, nie będzie miał takiej możliwości, bo inflacja znowu wzrośnie. Musimy być do tego przygotowani. Świat wpadł w potężną pułapkę długu, czeka nas reset finansowy. Albo zostaną przywrócone tradycyjne wyceny wartości, a waluta zostanie oparta na surowcu, albo świat politycznie jeszcze bardziej się rozreguluje. Szansą na wyjście z pętli jest technologia. Rolę gigantycznych driverów odgrywają m.in. sztuczna inteligencja, Internet of Things, robotyzacja – elementy czwartej rewolucji przemysłowej. Technologia jest ratunkiem od największych zagrożeń, od samounicestwienia. Planetę, przyrodę już skanibalizowaliśmy.

D.B.: Jaki masterplan definiuje przyszłość Rawlplug?
R.K.:
Nie ma jednego masterplanu. Jest ich kilka; dotyczą zakładu wrocławskiego, zakładu w Łańcucie, zakładów w Wietnamie i Tajlandii, rozwoju naszego centrum logistycznego i centrum produkcji energii w Kożuchowie… Każda z naszych lokalizacji ma własny masterplan, w którym uwzględniamy konkretne specyfiki grup produktów czy usług. Cel jest natomiast wspólny: odpowiednie autoryzacje na całym świecie i stojąca za nimi jakość: produktów, szkoleń, usług, dokumentacji – całej naszej oferty. Żeby produkować na najwyższym poziomie światowym, technologia w fabrykach powinna korzystać z najnowocześniejszych technik, takich jak robotyzacja czy AI. Sztuczna inteligencja umożliwi nam zejście z roboczochłonności procesów na rzecz możliwości przetworzenia dużo większej ilości danych. Efektem wprowadzenia tak dużych mocy obliczeniowych, jakie przy odpowiednim algorytmie zapewnia AI, będzie implementacja kolejnych oszczędności, ułatwień, uproszczeń i jeszcze skuteczniejszego prowadzenia produkcji. Jest to oczywiście związane ze zmianą maszyn, ze zmianą ich zasilania, ze zmianami w portfolio. Im bardziej zaawansowanymi technologiami dysponujemy, tym bardziej skomplikowane – czytaj: droższe, z większą wartością dodaną – produkty jesteśmy w stanie tworzyć. Jest to samonakręcająca się spirala, która umożliwia realizowanie projektów, jakie chcielibyśmy realizować, a nie tylko tych, które realizować musimy. W momencie, w którym robisz to, co chcesz, szansa na wzrost – dużo szybszy niż standardowy – staje się zdecydowanie bardziej realna. Oczywiście nie osiągniemy celu bez zespołu ludzi, którzy będą w stanie obsłużyć tak skomplikowany układ różnych potrzeb i grup produktowych. We Wrocławiu stawiamy w tym kontekście na jakość, a nie na ilość. Dlatego najszybciej rozwijają się R&D, dział konstrukcyjny, narzędziownia i najwyżej przetworzona produkcja.

D.B.: A jak Rawlpug zmienia się pod kątem oczekiwań klienta?
R.K.:
Nieustannie specjalizujemy się z myślą o naszych klientach. To my jesteśmy dla nich, a nie odwrotnie. Innowacje w Rawlplug to nie tylko nowe procesy, technologie oraz usługi, z serwisem i wsparciem technicznym na czele. To również zmieniający się model dystrybucji i obsługi. Wspólnymi mianownikami tych zmian są rozwijający się e-commerce oraz specjalizacja handlowców, podzielonych na osobne dywizje sprzedażowe, sprofilowane pod kątem konkretnych potrzeb konkretnych grup klientów. Te zmiany pomogą nam oraz naszym klientom w bardzo trudnym aktualnie gospodarczo okresie. Specjalizacja sił sprzedaży, adekwatny serwis i oferta skrojona na wymiar oraz potrzeby klienta to zawsze najbardziej słuszna droga handlowa. Światowej gospodarki Rawlplug nie naprawi, ale na pewno nasze zmiany wielu klientom pozwolą funkcjonować lepiej i zyskowniej w temacie zamocowań, elementów złącznych i oczywiście elektronarzędzi.

PQ
open