WARSZAWSKIE METAMORFOZY
Od wschodu po zachód, od północy po południe, polskie miasta zaznają przeobrażeń, jakich nie doświadczały od czasu powojennej odbudowy kraju. Każde na swój sposób, z mniejszymi lub większymi kłopotami, prze ku nowoczesności.
Każde, ze względu na swą niepowtarzalność, boryka się z innymi problemami. Miasta o przemysłowych korzeniach odnajdują w sobie kulturowe i turystyczne atrakcje, jakich parę lat wcześniej się nawet nie spodziewały. Stolice wschodnich prowincji stają się centrami nowoczesnej nauki. Dawne tereny wydobywcze i stocznie w specjalnych strefach industrialnych rozbudowują gałęzie przemysłu nowych, wysokich technologii. Pośrodku Warszawa, ze swoją stołecznością i atrakcjami będącymi mieszanką wszystkich innych miast. Obraz trochę wyidealizowany? Pewnie tak. Dojlidy czy Bojary – agresywna polityka dewelopersko-magistracka, Nikiszowiec – bieda i społeczna degrengolada osiedli robotniczych. Wałbrzych – bezrobocie strukturalne. Wszędzie walka o zachowanie dziedzictwa kontra przeciwności społeczne, finansowe, a często niestety bezmyślność i zachłanność inwestorska idąca w jednym szeregu z niemocą konserwatorską. Na tym tle moje miasto nie wypada najgorzej, choć złośliwi mówią, że to nie zasługa mieszkańców Warszawy, ale tych, co ją budują (w myśl hasła: „Cały Naród buduje swoją stolicę”). Wszędzie tam „to człowiek tworzy metamorfozy” (Olga Jackowska).
Makrometamorfoza
Od czasów przemysłowego boomu na ziemiach polskich stołeczność Warszawy dawała jej atuty w postaci centralnego położenia, dużej liczby ludności, dogodnej komunikacji, a przede wszystkim lokowania w Warszawie centralnych urzędów i zakładów przemysłowych, w których upatrywano źródła przyszłych sukcesów. Tak dzieje się i dzisiaj. Przemiana przemysłowych dzielnic miasta w biurowe czy mieszkalne następuje nieustannie, zgodnie ze współczesnymi potrzebami gospodarki, na naszych oczach, i to nie w perspektywie pokoleniowej, ale z roku na rok [fot. 1].
Tradycyjnie robotnicza Wola już od schyłkowej fazy PRL-u traciła swój przemysłowy charakter. Dzielnice nowego, powojennego przemysłu, Służew czy Żerań, z przemysłem nie mają wiele wspólnego już od kilkunastu lat. O ile Służew został praktycznie „wyczyszczony” z kilkunasto- i kilkudziesięcioletniej zabudowy przemysłowej przy ogólnej zgodzie na takie postępowanie (przypominają się wręcz zachwyty nad „skutecznym” przekształceniem dzielnicy w zagłębie korporacyjnej biurokracji), o tyle w przypadku Woli rzecz dotyczy wielu oddzielnych gniazd zabudowy, w tym cennych zabytków kultury przemysłowej. Dzięki Bogu, tereny dawnej gazowni znalazły swojego opiekuna (czasami mniej, czasami bardziej zainteresowanego ochroną zabytkowej substancji przy ulicy Kasprzaka). Tam, gdzie ta opieka nie sięgała, do dzisiaj nie doczekaliśmy się ratunku, na przykład dla dziewiętnastowiecznych zbiorników gazu. Pozytywnych przykładów metamorfozy jest kilka. Najbliżej do „Wiener Gasometer” [fot. 2].
Z wielkich zakładów Philipsa (przez pewien czas im. Róży Luksemburg) u zbiegu Karolkowej i Grzybowskiej udało się zachować historyczny układ urbanistyczny, po części układ komunikacyjny oraz, co najważniejsze, jeden z najstarszych budynków całej fabryki, tj. budynek autorstwa prawdopodobnie Pawła Holzera z 1927 r. [fot. 3].
Koncepcję zagospodarowania całego kwartału przemysłowego przy przychylności władz miejskich przygotowało biuro architektoniczne FSP Arcus. Stała się ona podstawą porozumienia sześciu inwestorów co do wspólnych trybutów na rzecz dobra wspólnego (otwarcie całego, dotychczas zamkniętego kwartału jako przestrzeni publicznej, z ciągami komunikacji pieszej i kołowej), a to z kolei otworzyło drzwi do stworzenia Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego dla tego rejonu. Plan ten z niemal stuprocentową zgodnością przeniósł i utrzymał założenia koncepcyjne. Cel nadrzędny, czyli pogodzenie interesów miasta i potrzeb lokalnej społeczności z apetytami inwestorów oraz zachowanie materialnej spuścizny przodków, począwszy od XIX w., został osiągnięty. Nasza (tj. FSP Arcus) koncepcja zakładała zachowanie jak największej części przemysłowej zabudowy całego kwartału. Zaproponowano adaptację kolosalnego budynku fabrycznego z lat pięćdziesiątych na funkcję mieszkalną. Wykorzystując fakt, że kondygnacje o wysokości ponad 5 m na to pozwalały, zaproponowano realizację loftów z antresolami o wymiarze pełnej kondygnacji [fot. 4].
Niestety, ze względu na tak zwaną „złą prasę” (doniesienia o możliwym skażeniu obiektu związkami rtęci) inwestorzy nie zdecydowali się na zachowanie obiektu: został on rozebrany, ustępując miejsca nowoczesnej zabudowie biurowej i mieszkaniowej. Wcześnie podobny los spotkał budynek mieszkalny z lat trzydziestych. Więcej szczęścia miały obiekty znajdujące się w zachodniej części zespołu. Miejsca, w którym zaczęła się historia pierwszej poza Holandią fabryki braci Philips, główna brama wjazdowa, budynek biurowy oraz pierwsza hala fabryczna, zostały uratowane od zapomnienia poprzez wpisanie w nową zabudowę budynków biurowych Concept Tower i KBP. Udało się uratować starą kostkę i krawężniki [fot. 5].
Pieczołowicie odrestaurowano mury, a dzięki nieszablonowej decyzji Biura Stołecznego Konserwatora Zabytków udało się „zwrócić” ponad stumetrowej długości fasadę dawnej fabryki miastu i jego mieszkańcom: w przęsłach wykonano nowoczesne witryny, które w ciągu kilku miesięcy wypełniły się sklepami, restauracjami i różnego typu usługami o charakterze lokalnym. Tak jak to niemal 8 lat wcześniej przewidzieliśmy w pierwszych szkicach koncepcyjnych [fot. 6].
Niebywałe, jak świadome realizowanie projektu przez inwestora akceptującego, w sensie przestrzennym, relikty przeszłości w swoich planach inwestycyjnych wpłynęło na świadomość najemców i użytkowników tego miejsca. Wnętrza sklepów odnoszą się, może nawet zbyt dosłownie, do zastanej rzeczywistości, co zadaje kłam poglądowi, że warszawiacy są obojętni na istnienie różnych starych parowozowni, carskich koszarów, ale i supersamów, pawilonów Chemii itd. (nota bene: żegnamy się właśnie z Emilią, a tak niewiele potrzeba, by świadomy inwestor uratował kolejny, już prawie nieistniejący, modernistyczny zabytek Warszawy. Światełko w tunelu jeszcze się świeci). W najbliższych latach transformacja kwartału Philipsa dobiegnie końca: w ostatnią fazę projektowania wchodzą dwa duże projekty mieszkaniowe FSP Arcus, zamykające pierzeję ulicy Grzybowskiej i Karolkowej. Zrównoważony program funkcjonalny (biura, usługi, zabudowa mieszkaniowa) pozwoli zapewne uniknąć błędów monokultury Służewca. Szacunek dla historii przyniesie kilku następnym pokoleniom wspomnienie o przemysłowej Woli XIX i XX w. Metamorfoza dobiegnie końca? Nie. Miasto żyje, miasto się stale zmienia.
Reanimacja rewitalizacja
Ustawa o rewitalizacji z 9 października 2015 r. przynosi definicje takich pojęć jak „obszary zdegradowane” czy „rewitalizacja”. Ale odnosi je prawie wyłącznie do tych działań i obszarów życia, które mogą stać się beneficjentami publicznej pomocy i które stają się polem realizacji ustawowych obowiązków gmin. Ustawa pomija formy rewitalizacji odnoszące się do pojedynczych obiektów, czy to zabytkowych, czy współczesnych, ale wartościowych, a zużytych moralnie. Definicja rewitalizacji jako „kompleksowego, skoordynowanego, wieloletniego procesu przemian przestrzennych, technicznych, społecznych i ekonomicznych prowadzonego na obszarze zdegradowanym, inicjowanego przez jednostkę samorządu terytorialnego w celu wyprowadzenia tego obszaru ze stanu kryzysowego […]” pomija obszary, na których nie istnieje zabudowa „wartościowa” z kulturowego punktu widzenia (ośrodki przemysłowe miast „ginącego przemysłu”), i te, które nie stanowią problemu społecznego (nowa zabudowa w starej tkance).
Dobrze, że doczekaliśmy się ustawy o rewitalizacji. Gorzej, że dotyczy ona tylko tych obszarów, którym do „przeżycia” niezbędna jest finansowa pomoc państwa. Co z tymi rejonami naszych ewoluujących miast, które z różnych przyczyn muszą radzić sobie same? Dla nich ratunkiem jest albo pozyskanie publicznego mecenasa, w postaci na przykład placówki kultury, albo majętnego i świadomego inwestora prywatnego, który dba o coś więcej niż tylko o własny interes. I jedno, i drugie nie zdarza się zbyt często.
Mikrometamorfoza
Wśród warszawskich przeistoczeń warto zwrócić uwagę na zmiany w skali pojedynczych obiektów. Stanowiące mniej lub bardziej wartościową substancję, która z różnych powodów straciła pierwotne przeznaczenie, przy zbiegu korzystnych czynników, ocalone, rozpoczynają drugi żywot. Te czynniki to nie tylko ogólnokrajowe prawo czy majętni inwestorzy, ale przede wszystkim świadomość genius loci, przychylne i mądre prawo lokalne (wiele dobrego, ale niestety i złego, potrafią uczynić z pozoru błahe zapisy Planów Miejscowych czy arbitralne decyzje konserwatorów zabytków), a także świadomy proces projektowania, w trakcie którego architekt ma wpływ na inwestycyjne decyzje dotyczące ingerencji w istniejący i funkcjonujący budynek, niejednokrotnie bardzo zmieniające jego pierwotny charakter, a mające w efekcie dać nową wartość. Często dużą, dodatkową wartość. Realizowane obecnie projekty budynków mieszkalnych rewitalizujące dawne obiekty produkcyjno-magazynowe w obszarze przemysłowym dawnych zakładów w Falenicy (nowa architektura nawiązuje do industrialnego charakteru okolicznych budynków, operując „technicznym” detalem, stalowymi konstrukcjami przypominającymi przemysłowe instalacje) [fot. 7] czy niewielki budynek apartamentowy na ulicy Czorsztyńskiej, który zastąpił pawilon autorstwa Heleny i Szymona Syrkusów, stojący od lat pięćdziesiątych w zabytkowym, jeszcze przedwojennym układzie urbanistycznym osiedla WSM-u, pozwalają mieć nadzieję, że budowanie nowego nie musi wiązać się z totalnym zapomnieniem o przeszłości [fot. 8].
Kolejny przykład z ulicy Poznańskiej, gdzie właśnie teraz dziewiętnastowieczna „studnia”, korzystając ze swojego położenia w centrum miasta, przepoczwarza się w wysokiej klasy obiekt biurowy. Realizowane obecnie założenia projektowe przewidywały zachowanie w maksymalnym stopniu istniejącej substancji (budynek w prawie nienaruszonym stanie przetrwał wojnę i Powstanie Warszawskie). Pieczołowicie odrestaurowano zabytkowe piece czy plafony i reliefy znajdujące się w różnych miejscach budynku. W dyskretny sposób powiększona poprzez przekrycie dziedzińca i wybudowanie pod nim kilkukondygnacyjnego podziemnego garażu kubatura nie zakłóca odbioru zabytkowego obiektu [fot. 9].
Wprowadzenie do kamienicy czynszowej z początku zeszłego wieku funkcji biurowej dało zaskakujący i nobilitujący efekt.
Warto tu też pokrótce wspomnieć o pomocnych i zainteresowanych całą gałęzią rewitalizowanych obiektów producentach nowoczesnych materiałów budowlanych, począwszy od specjalistycznej chemii służącej do osuszania i izolowania ceglanych murów (Sopro), przez systemy odwodnień stworzone z myślą o nowo projektowanych garażach, jak i budynkach istniejących i modernizowanych (Hauraton), aż po dostawę i montaż ślusarki i stolarki o współczesnych wymaganiach termicznych dostosowanych do historycznych obiektów, ich kształtów i charakteru (Aluprof).
Metamorfozy infrastruktury
Z ważnych przemian miasta pozostały nam do omówienia jeszcze metamorfozy infrastruktury. W tej dziedzinie państwo nadrabia wieloletnie zapóźnienia. Koleje państwowe pozbywają się wielu dworcowych nieruchomości, inne rewitalizują w sposób mniej lub bardziej udany (swoisty lifting przeżył ostatnio dworzec centralny). Partnerstwo publicznych i prywatnych inwestorów przy okazji drogowych i kolejowych inwestycji rozwija się w sposób istotny i wielopłaszczyznowy (projekty biurowe przy dworcu zachodnim czy mieszkaniowe przy tranzytowej stacji Warszawa Praga) [fot. 10]. Ale to już temat na rozważania przy innej okazji.
Do przemyślenia
Na koniec jeszcze odrobina goryczy: rewitalizacja w Warszawie ma też swoje potknięcia. Początkowo pozytywnie oceniane przeobrażenia Służewca po dwudziestu latach przyniosły powszechną krytykę monokultury biurowców, zwanej przez warszawiaków Mordorem, gdzie dziesiątki tysięcy karnych urzędników zmierzają rankiem do wyznaczonego krzesełka w korporacji, a o szesnastej zero zero wsiadają do zatłoczonych autobusów i tramwajów (jakoś metro tam nie dotarło) i zmierzają do innego świata w swych ciepłych i przytulnych domach. Na obszarze starej fabryki Philipsa nie udało się zachować wielu historycznych artefaktów: bramy, fragmentów detali, płotu i kapliczki pamiętającej czasy walk powstańczych na Woli. Wiele spośród wartościowych obiektów jest nadal rewitalizowanych przez całkowite ich unicestwienie. Obiekty zabytkowe rozsypują się ze starości, a te, które jeszcze nie zdążyły stać się zabytkami, często padają pod naporem zachłanności inwestorów. I takie też bywają metamorfozy. Moje miasto.
mgr inż. arch. Paweł Kotarbiński
W artykule wykorzystano materiały archiwalne biura architektonicznego FSP Arcus, szkice i zdjęcia autora oraz A.B. (www.flickr.com).